No to w drogę!

Podróże dla singli, znajomych i rodzin! Dla każdego!

  • Europa
    • Anglia
    • Austria
    • Bornholm
    • Czarnogóra
    • Francja
    • Grecja
    • Holandia
    • Hiszpania
    • Lichtenstien
    • Litwa
    • Malta
    • Monako
    • Portugalia
    • Szwajcaria
    • Szkocja
    • Szwecja
    • Ukraina
  • Azja
    • Tajlandia
    • Chiny
  • Afryka
    • Maroko
  • Ameryka Północna
    • USA - Chicago
    • USA - Las Vegas
    • USA - Los Angeles
    • USA - Nowy Jork
    • USA - San Diego
    • USA - San Francisco
  • Australia i Oceania
    • Australia
      • Daintree
      • Góry Błękitne
      • Melbourne: Brighton Beach
      • Sydney
      • Uluru i Kata Tjuta
      • Wielka Rafa Koralowa
    • Nowa Zelandia
      • Hobbiton
      • Rotorua
      • Tongariro Alpine Crossing
  • Polska

 

Miasto Aniołów, Hollywood, celebryci, fame i splendor. Z tym właśnie większości z nas kojarzy się zachodnie wybrzeże Ameryki. Media komercyjne wciskają naiwnym telewidzom wizję świata z bajki, rajski żywot Żon Hollywood i limuzyn Stanley'a. 
Jeszcze dużo wcześniej przed pojawieniem się "kultowych" pozycji telewizyjnych zweryfikowaliśmy jakość życia w gwiazdorskiej oprawie.

Jak jest naprawdę?

 
Aż głupio się przyznać, że kiedyś, podczas podróżowania moim "hobby" było kolekcjonowanie zdjęć policjantów z odwiedzanego kraju... no właśnie teraz już tego nie robię, ale sentyment do policji został i stąd też post: o amerykańskich stróżach prawa. Czy Ameryka naprawdę jest takim wolnym krajem jakim twierdzi, że jest? Czy z tamtejszą policją da się żyć?

 

Długo zbierałam się do napisania tego posta - pierwszego w sekcji USA. Może dlatego, że od moich amerykańskich wojaży minęło już trochę czasu i obawiałam się, że nie wszystko pamiętam, albo rzeczywistość którą tu przedstawię będzie trochę skrzywiona. No cóż stwierdziłam, że będę omijać w opisie mojej wycieczki do USA, ceny o ile nie znajdę potwierdzeń, starych rachunków itp.

No właśnie... STANY - daleko. Od zawsze były moim marzeniem i wiedziałam, że jedynie jadąc tam na program Work and Travel będę mogła tam jechać (wycieczki z biurami podróży są naprawdę drogie ok 14 000 PLN, a i nie przeżyjesz tego samego co na work and travel).

Jednak nawet jadąc na Work and Travel trzeba się "trochę" przygotować...


Do napisania dzisiejszego postu zainspirowała mnie ostatnia dyskusja w mediach na temat uchodźców i ich zachowania wobec kobiet. Przez wiele osób generalizowani, wrzucani do jednego wora i zbiorczo nazywani właśnie Arabami.
To jacy są Ci Arabowie? Czy prawdą jest to co piszą w mediach?
Będąc w Maroko mieliśmy parę śmiesznych przygód, które świetnie obrazują Marokańczyków dlatego myślę, że warto się nimi pochwalić :D
  
PORYWCZOŚĆ - to jest najbardziej odpowiednie słowo jakie cechuje Marokańczyków. Przekonaliśmy się o tym już pierwszego dnia, kiedy poszukiwaliśmy naszego riadu i kiedy po nieudolnych próbach zdecydowaliśmy się wziąć taksówkę.

O zasadzie trzech osób w taksówce wiedzieliśmy już przed przyjazdem (oznakowane taksówki marokańskie według prawa mogą zabrać tylko 3 osoby). No, ale co tu zrobić,kiedy nas jest czwórka, a płacić za dwie taksówki nie chcemy, a i pierwsze godziny w nowym kraju nie sprzyjały rozdzieleniu? Zdecydowaliśmy się iść na żywioł (motto jakie zawsze towarzyszy mi podczas podróży to "na przypale, albo wcale) i nie przejmować się liczbą osób - kierowca może nie zauważy...i.. nie zauważył :) Do tej pory nie wiemy, czy był tak pochłonięty targowaniem, czy może rzeczywiście był kiepski z matematyki, ale zapakowaliśmy się do pojazdu wszyscy i ruszyliśmy. Dopiero w trakcie jazdy, kiedy wesoło sobie gadaliśmy, kierowca zauważył, że w samochodzie pobrzmiewają 4 różne barwy głosu . Kiedy się zorientował, prawie wskoczył do nas na tylne siedzenie, zaczął wrzeszczeć, pluć i nerwowo rzucać głową. A tu nagle co? Na drodze policja (w Maroko za przewóz nadwyżki osób, kierowcy płacą ogromne kary)! Teraz zaczęła się jeszcze większa panika! Szarpanie nerwowo za biegi, zamykanie okien w biegu i krzyki, krzyki, krzyki. No, ale przecież widział ile osób zabiera - na swoją odpowiedzialność. Mandatu nie zapłaciliśmy, a co przeżyliśmy to nasze :p


Inną cechą typową dla Marokańczyków jest umiejętność targowania oraz PRZEBIEGŁOŚĆ, która najbardziej była widoczna przy "gratisowych" herbatkach miętowych w kawiarniach. Ponieważ w Maroko jest bardzo tanio, to człowiek szybko przyzwyczaja się do tamtejszych realiów i stołowania w restauracjach. Na dobrą sprawę nie opłaca się robić zakupów w sklepie i gotować w domu, bo w restauracji zje się trzy razy tyle i zapłaci dwa razy mniej.
Zazwyczaj nie patrzyliśmy na rachunki jakie nam wystawiali Marokańczycy. Płaciliśmy i wychodziliśmy (kto wie ile razy nas wcześniej przekręcono). Do czasu. Pewnego dnia zdecydowaliśmy się bowiem na długi spacer wzdłuż wybrzeża. Po parunastu ładnych kilometrach, kiedy zbliżał się czas popołudniowej kawy, zdecydowaliśmy się wstąpić do restauracyjki na kawkę.
Przychodzi kelner. Zamawiamy i czekamy. Wtem przynosi nam ciasteczka -  to pewnie do kawki nam dołożyli, pomyśleliśmy. Za chwilkę każdy otrzymuje czajnik miętowej herbaty -  teraz zaczęliśmy się już zastanawiać czy na pewno wszystko jest w porządku. Ale ponieważ w Maroko często coś dokładają "free" do zamówienia nie zgłaszaliśmy żadnych uwag. No i w końcu nasza kawka- tylko tak naprawdę jak już się najedliśmy i naherbatkowaliśmy to nie mieliśmy ochoty na kawkę. No ale stwierdziliśmy, że nie wypada zostawić. Po skonsumowaniu zamówienia, zostawiliśmy gotową kwotę na stole i wyszliśmy z restauracji. Wtem wybiega za nami kelner z krzykiem, że jesteśmy złodziejami i mamy natychmiast uregulować rachunek. Mój brat, który też nie należy do ludzi spokojnych, zaczął kłócić się z kelnerem, no bo jak on śmie nas tak nazywać. Rozpoczęła się prawdziwa zadyma i niemalże bójka. Wszyscy naokoło zaczęli się patrzeć. Za chwilę miała przyjechać policja. Chcąc zapobiec tragedii wyjęłam z torebki portfel i wepchnęłam kelnerowi do ręki sporo przekraczającą nasz rachunek kwotę. Odciągnęłyśmy z Beti chłopaków od pracowników restauracji i oddaliliśmy się od miejsca zdarzenia.
Po tym incydencie, do końca wyjazdu nawet nie dotykaliśmy "darmowych" rzeczy na stołach i dokładnie sprawdzaliśmy rachunki we wszystkich restauracjach.


Dosyć zabawną cechą jest też NIECHLUJNOŚĆ. Warunki w Maroko nie są zbyt sterylne. To się tyczy nie tylko pościeli, warunków mieszkalnych, ale również jedzenia i picia. Taka anegdotka. W pewien gorący dzień kupiliśmy tak bardzo polecane przez blogi soki pomarańczowe. Widzieliśmy, że szklanki są brudne, ale byliśmy tak spragnieni, że nie zwracaliśmy na to uwagi. Ja i chłopaki. Beti poprosiła o czystą szklankę. Niestety. Nasz kochany sprzedawca powiedział, że nie ma problemu. Chwycił szklankę i wrzucił ją do miski z czarną wodą, po czym nalał soku i podał Beacie. Ja z chłopakami cieszyliśmy się, że zdecydowaliśmy się na picie w "brudnych" szklankach.

Ale Marokańczycy to nie tylko te złe cechy. Jest też parę pozytywnych ;P
 
Nasz marokański gospodarz
 Marokańczycy są bardzo GOŚCINNI. W każdym miejscu zakwaterowania dbali o nasz komfort, przygotowywali darmowe śniadania - nawet jeśli było to wcześnie rano lub zapraszali na pogaduchy przy miętowej herbatce. Mnie i Beti jako kobiety każdy bardzo szanował (no może z wyjątkiem jednej sytuacji, kiedy razem z Beti założyłyśmy długie spódnice z rozporkami - wtedy rzeczywiście wszyscy na ulicy zaczęli się na nas patrzeć, a nawet nagrywać). Nikt nigdy jednak nie odważył się nas obmacywać.
Oczywiście wszystkie zachowania podobne do tych w Berlinie powinny być surowo karane nie tylko jeżeli chodzi o Arabów, ale również i innych mężczyzn, bez różnicy na miejsce pochodzenia.

Żeby zakończyć post w pozytywnym tonie załączam poniżej fajny filmik, który mi zawsze poprawia humor :) Tak na dobrą sprawę nic na nim nie widać (tylko nasze stopy). Po co go więc nagraliśmy? Filmik został ukradkowo nagrany przez Beti. Kiedy byliśmy w Ourzazate (okno pustyni Maroka) spotkaliśmy wesołego,  Pana, który sobie, jakby to nazwać, wesoło "pogrywał". Z założenia takie osoby zazwyczaj wyciągają rękę po forsę, nagabują, czy chociaż, jak to bywa w Polsce, kładą przed sobą kapelusik. Ten jednak w przeciwieństwie do pozostałych Marokańczyków nawet nie wspomniał o pieniądzach. Krążył między ludźmi, a do nas, może dlatego, że podjudzaliśmy go tupaniem naszych stóp, stał przy nas i stał, a my się dobrze bawiliśmy.



I czy rzeczywiście powinniśmy się bać wszystkich Arabów?




Na wielu blogach opisywany jest jako cesarska perła Maroka. Mi Fez będzie się kojarzyć z mocnym chlastaczem w twarz przy pierwszym zetknięciu z marokańską kulturą. Czy wróciłabym tam ponownie? Z całą pewnością nie. Czy mogąc cofnąć się w czasie do planowania wyprawy do Maroka pominęłabym to miasto? Tu również odpowiedź brzmi: z całą pewnością nie. To w końcu jechać czy nie jechać? Decyzję pozostawiam Wam po przeczytaniu poniższej relacji.



Takie widoki na marokańskich ulicach to normalka
Ponieważ Fez to pierwszy przystanek na naszej mapie wyprawy, zaraz po wyjściu z samolotu udajemy się do kantoru i wymieniamy gotówkę. Następnie udajemy się do lotniskowej wypożyczalni samochodów, a nawet do trzech i co śmieszniejsze w żadnej nie ma obsługi:) Czekamy zatem kilka dobrych minut zanim ktoś zdecyduje się do nas podejść. Jesteśmy przekonani co do środka transportu, którym chcemy się poruszać po Maroko - to musi być samochód, bo tanio, szybko, komfortowo.


 Będąc już w Polsce sprawdzamy możliwości wynajmu samochodu przez internet, jednak duże kaucje pobierane za samochód zniechęcają nas do tego pomysłu. A więc mamy wypożyczyć samochód zaraz po lądowaniu. Aha! i ważna rzecz! musimy prosić o ubezpieczenie ubezpieczenia (tak, tak głupio brzmi, ale takie porady znaleźliśmy na blogach, bo podobno Marokańczycy jeżdżą jak szaleni).

Byłam, zobaczyłam, zaliczyłam :)

  • 4 osoby
  • 10 dni
  • Trasa: Fez-Rabat-Casablanca-Marrakesz- Ourzazate
  • budżet: 1500 PLN ze wszystkim (wymiana,loty, noclegi)

Od naszej podróży minęło już 6 miesięcy. Jednak cały czas w naszych rozmowach pojawia się Maroko. Więc dlaczego by nie podzielić się z Wami swoimi odczuciami?
A zdecydowanie WARTO tam jechać.




Tłok, muldy, miliardy wydane na zjazdy - to właśnie z tym kojarzyły mi się zawsze narty w Polsce. No cóż... biednej studentki nie stać było na narty w Alpach czy Dolomitach. Nic bardziej mylnego!

Wiele osób uważa, że narty za granicą muszą być drogie. Dodatkowo jak tam dojechać? Możliwe, że nie macie samochodów przystosowanych do wyprawy w góry lub podobnie jak ja w ogóle nie macie samochodów :) Pewnego roku powiedziałam sobie "koniec tego! W tym roku na narty do Austrii!"

  • Ilość osób: 6
  • Długość pobytu: 5 dni (3 dni aktywnej jazdy na nartach)
  • Koszt: 1 086 zł za osobę (dojazd, nocleg, zjazdy)

Zaczęłam wertować blogi i oferty w internecie. Samolot odpadał. Nie mogłam znaleźć oferty na samolot, która obejmowałaby dużą ilość bagażu wliczonego w cenę na kurtki, spodnie i swetry oraz taką, która obejmowałaby sprzęt.

W końcu się udało! :) znalazłam świetne połączenie Warszawa - Villach! Pociągiem! :)
Niestety jeszcze kiedyś był to pociąg bezpośredni relacji właśnie Warszawa- Villach. Teraz niestety trzeba przesiąść się w Wiedniu, ale i tak jest to fajna opcja na zimowe szaleństwo w rozsądnej cenie:)

Bilety kupiliśmy w 60 dniowej przedsprzedaży na Dworcu Centralnym w Warszawie w biurze PKP Intercity. Rok temu niestety zmieniły się zasady (na połączenie z przesiadką w Wiedniu) i w Warszawie opłacało się kupić bilety tylko na trasę Warszawa - Wiedeń, Wiedeń-Warszawa. Zapłaciliśmy za nie 245 zł od osoby. Bilety na trasie Wiedeń-Villach-Wiedeń kupiliśmy za 191zł na stronie austryjackiego "PKP"

Łączny koszt za dojazd wyszedł nas 436 zł osoba.
A pociąg wyglądał baaardzo przyzwoicie.  Zresztą mogliśmy na spokojnie sobie spać, jeść, grać a także łyknąć coś mocniejszego i nikt nie był na straconej pozycji :)
Już słyszę głosy z Waszej strony, że bardziej opłaca się samochodami  itp. Tak jak napisałam powyżej jest to opcja dla osób które nie mają samochodów. Zresztą... przy 6 osobach trzeba by było dwa samochody, dwa razy autostrady plus benzynę. Także też trochę by wyszło. Dodatkowo ja po prostu nienawidzę podróżować samochodami więc jest jak jest :)

A jak z zakwaterowaniem?

Ponieważ było nas aż 6 osób, a chcieliśmy być wszyscy razem, z zakwaterowaniem też nie było łatwo. Na airbnb.pl tym razem nie mogłam znaleźć dobrych ofert. Po raz pierwszy skorzystałam z serwisu tiscover.com i udało sie znaleźć lokum poniżej.

Jedna z trzech sypialni w naszym mieszkanku




O ile do portalu nie miałam za bardzo zaufania - nie podobał mi się interfejs, sposób komunikowania i płatności, to lokalizacja na miejscu okazała się bardzo przyzwoita. Do dyspozycji mieliśmy trzy sypialnie kuchnię i łazienkę oraz miejsce na sprzęt. Zdecydowanie polecam Haus Iskric. Bardzo sympatyczni ludzie, dodatkowo przyjechali po nas dwoma samochodami na dworzec. Problem jaki się niestety pojawił to bariera językowa (oni ni huhu po angielsku a ja ni huhu po niemiecku). Ale daliśmy radę na migi :)
Łączny koszt za 4 noce to 150 zł za osobę.

Można oczywiście poszukać noclegów na airbnb.pl - jeżeli jedziecie mniejszą grupą np. 4 osób (rok wcześniej udało się nam znaleźć super nocleg za 30 pln/os/noc, ale to właśnie przy 4  osobach. Przy 6 osobach musieliśmy szukać już na innych portalach.

 Mamy już dojazd, mamy noclegi. Czego brakuje? Zjazdów! :)

Ale zanim do tego dojdę, najpierw o samym Villach.
Villach to mała mieścinka na granicy Włoch, Austrii i Słowenii. Miasteczko maleńkie - ma parę pubów, restauracji, gdzie można popróbować lokalnej kuchni, jednak za wiele atrakcji tam nie ma... Kto jednak szukałby atrakcji poza stokiem narciarskim, kiedy podczas dnia człowiek wyszaleje się tak, że jedyne na co ma ochotę to sen :)

Lodowisko w Villach


My wieczorami wychodziliśmy sobie na krótkie spacerki wpadaliśmy na regionalnego Villacher'a i wracaliśmy do domu i tyle nam wystarczało.

Stoki  -żadnych tłoków - czysta frajda z jazdy

Na nartach jeżdżę od parunastu lat. Lubię sobie troszkę poszaleć, ale bez przesady. Villach to pierwsze miejsce poza Polską do którego udałam się na narty. Kompleks narciarski Gerlitzen to kompleks, moim zdaniem, dla każdego - i dla rodzin z dziećmi, i dla wesołej ekipy chcącej sobie pośmigać (na jednym ze szlaków umieszczono pomiar prędkości zjazdu co sprawiło nam wielką frajdę). Stoki o różnym poziomie trudności.


Jeden ze stoków Gerlitzen
Widok ze szczytu Gerlitzen

Dodatkowym plusem jest to, że na stok dowożą darmowe busy, których przystanki są porozstawiane nie tylko po Villach, ale także okolicznych miejscowościach, co pozwala na zaoszczędzenie dodatkowej gotówki.

A jak ceny? Nas obejmowały jeszcze studenckie zniżki. Na dzień dzisiejszy 3 dniowy skipass kosztuje 124 EUR czyli około 500 zł. Może się zdawać, że w porównaniu np. z naszą Polską Białką Tatrzańską jest to drogo (obecnie na Kotelnicy trzydniowy karnet to 250 PLN). Jednak komfort jazdy o niebo lepszy - świetnie przygotowane stoki, dłuższy czas jazdy i przede wszystkim MAŁE KOLEJKI LUB ICH BRAK.
Dzięki temu jesteśmy w stanie zjechać dwa lub trzy razy więcej nic w Polsce (no mnie coś strzełało jak musiałam na wjazd wyciągiem na górę w Białce czekać 45 minut - tutaj czeka się co najwyżej 5 min i to w "gorących godzinach")

A co z jedzeniem? 

Jedzonko zabraliśmy z Polski, żeby było taniej. Robiliśmy sobie proste dania makarony z sosem, ryż po chińsku. Na naszej kwaterze mieliśmy warunki żeby gotować... więc gotowaliśmy :) Oczywiście jeżeli ktoś chce się stołować na stoku to musi się liczyć z większymi kosztami. My chcieliśmy po taniości więc na stoku jedliśmy sporadycznie.


No to chyba tyle Wam chciałam przekazać. Gdybym czegoś tutaj nie zawarła, a mielibyście pytania to piszcie z chęcią pomogę :)

Piąteczka:)!




Cześć wszystkim!
Jak wielu z Was w dzisiejszych czasach również i ja należę do grona korposzczurów.
Ja wolę się nazywać korpopiranią, bo ta nazwa wydaje mi się śmieszniejsza, agresywna i pasująca bardziej do obecnego pędu za karierą i pieniądzem, w którym i ja biorę udział.


By oderwać się od tej, aż nadto kolorowej rzeczywistości, szukam różnych pasji, o których z czasem Wam może opowiem lub jeśli coś będzie godne polecenia - polecę.
Na razie jestem w trakcie planowania swojej podróży do Tajlandii i tak trochę przekornie zamierzam pisać o miejscach, które już zobaczyłam. Będę dawać Wam rady, ale również prosić Was o pomoc w planowaniu kolejnej niesamowitej podróży, która przede mną już w kwietniu.


Moje podróże to nie takie wyjazdy dla hard'corów - którzy biorą plecak i ruszają w nieznane (chociaż ich bardzo podziwiam i chylę czoła). Ja preferuję zaplanować podróż, przeliczyć koszty, zaklepać zakwaterowanie. Taka wersja bezpieczna, ale zarazem i dla każdego.

Czyli jak najtaniej i zarazem jak najbezpieczniej.

No to tyle wstępu.

Tymczasem :)!



Nowsze posty Strona główna

O MNIE

Podróżniczka z pasji. Marketingowiec z zawodu. Żona Kamila, mama Jasia. Wkrótce też mama bliźniaków. Szalona z nas rodzinka. Rzadko decydujemy się na hotel, nie jest nam znany all inclusive. Lubimy poznawać nowe kultury i religie. Często zdarzają się nam różne przygody, ale zawsze spadamy jak kot na 4 łapy:) Szukamy tanich rozwiązań i tym też dzielimy się na blogu.

SUBSCRIBE & FOLLOW

POPULARNE WPISY

  • Nicea - miasto dla bogaczy czy rodzin z dziećmi?
  • Sintra z dzieckiem - który portugalski zamek zwiedzić?
  • 6 tysięcy w kieszeni - czyli jak zoszczędzić na wypożyczeniu samochodu w Maroko
  • Portugalia z dzieckiem: czy da się zwiedzić Lizbonę z maluchem?
  • Gdzie najłatwiej zorganizować wakacje z dzieckiem? W Maladze!

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Obsługiwane przez usługę Blogger.

My Instagram

My Instagram

Blog Archive

  • ►  2023 (4)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  marca (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2022 (5)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  marca (1)
  • ►  2020 (2)
    • ►  lipca (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2019 (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  marca (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2018 (16)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2017 (19)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (1)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (2)
  • ▼  2016 (40)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (3)
    • ►  września (4)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (5)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (3)
    • ▼  stycznia (9)
      • Chanelki od Helenki, limuzyny Stanley'a i nieśmier...
      • HWDP po Amerykańsku - czar ucieczek przed policją ...
      • Studenckie wyprawy do hAmeryki - od czego zacząć
      • Arab - mały, ale wariat
      • Fez - świat z innej ... bajki?
      • 6 tysięcy w kieszeni - czyli jak zoszczędzić na wy...
      • Maroko - nie takie złe jak je malują. Czyli jak do...
      • Przystępne narty w Villach
      • Witajcie

O mnie

O mnie
Najpierw podróżowałam samodzielnie lub ze znajomymi. Później niezastąpiony duet podróżniczy utworzyliśmy z Kamilem. Teraz podróżujemy we trójkę: Ja, Kamil i Jaś. Nadal staramy się podróżować ekonomicznie, aktywnie (mimo kilkuletniego malucha), często przeżywając różnego rodzaju przygody, których nie doświadczylibyśmy siedząc w hotelu. Nie lubimy siedzieć dłuższy czas w jednym miejscu. Uwielbiamy poznawać nowych ludz bez względu na pochodzenie czy religię.

Check the blog out in your language

Pages

  • Strona główna
  • Europa
  • Maroko
  • USA - work and travel adventure
  • Przydatne w podróży
Powered by Helplogger

Copyright © No to w drogę!. Designed by OddThemes