No to w drogę!

Podróże dla singli, znajomych i rodzin! Dla każdego!

  • Europa
    • Anglia
    • Austria
    • Bornholm
    • Czarnogóra
    • Francja
    • Grecja
    • Holandia
    • Hiszpania
    • Lichtenstien
    • Litwa
    • Malta
    • Monako
    • Portugalia
    • Szwajcaria
    • Szkocja
    • Szwecja
    • Ukraina
  • Azja
    • Tajlandia
    • Chiny
  • Afryka
    • Maroko
  • Ameryka Północna
    • USA - Chicago
    • USA - Las Vegas
    • USA - Los Angeles
    • USA - Nowy Jork
    • USA - San Diego
    • USA - San Francisco
  • Australia i Oceania
    • Australia
      • Daintree
      • Góry Błękitne
      • Melbourne: Brighton Beach
      • Sydney
      • Uluru i Kata Tjuta
      • Wielka Rafa Koralowa
    • Nowa Zelandia
      • Hobbiton
      • Rotorua
      • Tongariro Alpine Crossing
  • Polska

To co poddajemy się? Wertujemy szybko blogi, fora, prosimy o rady. Mimo to nie wiemy co robić. Za oknem leje. Ile czasu jesteśmy w stanie przetrwać przy takiej pogodzie? Z drugiej strony przejechaliśmy pół Nowej Zelandii, żeby zobaczyć jedną z najpiękniejszych tras trekkingowych na świecie. Jeśli nie spróbujemy, będziemy żałować do końca życia. Decyzja zapada - IDZIEMY! Najwyżej zawrócimy. I tym sposobem podjęliśmy wyzwanie rzucone nam przez Tongariro Alpine Crossing.


Tongariro Alpine Crossing to 20 km szlak turystyczny położony na terenie wulkanicznym w Parku Narodowym Tongariro. Składa się z trzech aktywnych wulkanów  Ruapehu,  Ngauruhoe i Tongariro.Swoją popularność zawdzięcza niesamowitym widokom oraz szmaragdowym jeziorom. Nas przywitał księżycowym krajobrazem i chmurami.  Ale, ale! Nie żałujemy, bo dzięki temu mogliśmy wczuć się w klimat Saurona, orków i hobbitów. Bo Tongariro Alpine Crossing  to znany wszystkim z Władcy Pierścieni MOOOORDOOOR!:)


Początek trasy - jeszcze się uśmiechamy, bo nie wiemy co nas czeka

Podjeżdżamy samochodem pod wejście główne. Trasa zaczyna się i kończy w różnych  miejscach. Zazwyczaj pod szlak podwożą specjalne (wcale nie tanie!) busiki. Tego dnia z powodu pogody nie było szans na zorganizowany bus. Podejmujemy decyzję, że jedziemy własnym samochodem, zaparkujemy pod wejściem, przemierzymy tylko część trasy i zawrócimy. Parę tygodni wcześniej wprowadzono nową zasadę w parku - samochód nie może być pozostawiony na parkingu dłużej niż 4 godziny. W przeciwnym razie trzeba zapłacić dotkliwą karę. Nie mamy dużo czasu. Ruszamy szybkim krokiem w tajemniczą krainę.



Początek nie jest zły. Szlak wita nas delikatną mżawką. Mamy nadzieję, że się uspokoi. Optymizmem nie napawają też tablice, które mijamy po drodze o specjalnym przygotowaniu do szlaku i niebezpieczeństwie wybuchu wulkanu. Ostatni taki wybuch miał miejsce w 2012 roku. Czytamy ostrożnie wskazówki jak należy postępować w przypadku wybuchu i ruszamy dalej, modląc się, żeby dzisiaj nie zachciało mu się wybuchać;) 
Otaczający nas krajobraz jest naprawdę tajemniczy - ostre, ciemne kamienie, dzika roślinność, bulgoczące źródła, unosząca się mgła i... co najważniejsze zero ludzi wokół. Mamy szczęście - podobno w słoneczne dni szlak jest zawalony turystami, którzy gęsiego zmierzają pod górę. Ciężko w takich warunkach cieszyć się z wędrówki.





 
 Wyżej robi się już tylko ciekawiej. Podejście pod krater jest dla nas nie lada wyzwaniem. Robi się stromo, jesteśmy zatopieni w gęstych chmurach. Deszcz chlapie z każdej strony. Udaje się nam jednak dotrzeć na szczyt. Na górze widoczność spada do zera. Dodatkowo wiatr jest tak silny, że prawie zwiewa Kama robiącego zdjęcia. Podejmujemy decyzję o powrocie. Zdrowie i życie najważniejsze.

Jesteśmy na górze! Zawracamy z powodu ciężkich warunków.

Nie dajcie się zwieść płaskiemu terenowi. To zdjęcie również było robione wysoko - kilka metrów poniżej pierwszego szczytu.

Czy to mogło być jedno ze szmaragdowych jezior?

Kam walczący z wiatrem :P
Powrót nie należy do najłatwiejszych. W butach pełno wody, twarze też zalane deszczem. Całe szczęście kurtki i spodnie Scandiout zdały egzamin i skutecznie chroniły nas przez okropną pogodą. Końcówka wędrówki to była już istna walka o życie. Mimo tego, bez żadnego uszczerbku na zdrowiu daliśmy radę dotrzeć do samochodu. W samą porę! Właśnie nadjeżdżali strażnicy, gotowi do wypisania mandatu za przekroczony o kilka minut czas! Całe szczęście byliśmy już przy samochodzie!

Dobrze będziemy wspominać ten dzień! Mimo chmur, deszczu i gradu takich księżycowych krajobrazów długo nie zapomnimy! To co następnym razem prawdziwy księżyc? :P


Jeżeli wpis okazał się przydatny, albo po prostu Ci się spodobał, nie wahaj się i zostaw like'a na FB/followuj na Insta/ skomentuj poniżej. Twoja reakcja na to co robię bardzo mnie ucieszy :) Dziękuję!

https://www.facebook.com/Korpopirania-blog-499040603590564/https://www.instagram.com/korpopirania_blog/

"Twoja mama to była wyluzowana" - usłyszałam ostatnio od koleżanki, z którą rozmawiałyśmy o naszych podróżach za młodu (Basiu pozdrawiam;). Tak naprawdę moja mama puszczając mnie na wyjazdy nie wiedziała jak one wyglądają (w wielu przypadkach dowiaduje się o moich przygodach dopiero z tego bloga. :D).  I dzięki temu udało mi się przeżyć to, co przeżyłam.
Pamiętam jak dzisiaj moment, kiedy mając paręnaście lat zakomunikowałam mamie, że za oszczędzone przez lata pieniążki chcę wyjechać na kurs językowy do Anglii: "to wyjazd grupowy, tam będą opiekunowie, trzeba szkolić język, buduję swoją przyszłość" i wiele innych, podobnych do tych argumentów. Po namowach w końcu się udało! Wsiadłam w autobus - oczywiście z opiekunem- i ruszyłam w pierwszą podróż życia. Ale kochani rodzice, którzy mnie czytacie - to nie tak wyglądają zorganizowane wyjazdy dla młodych!

Kursy językowe! Świetna sprawa! Ale jak takie wyjazdy wyglądają naprawdę?
Pierwszy mój samodzielny wyjazd to kurs językowy w Oxfordzie. Sam kurs językowy rzeczywiście odbywał się w Oxfordzie, wiele osób było tam też zakwaterowanych. ALE! Nie wszyscy. I tak np. ja zostałam zakwaterowana w małej mieścince 45 min od Oxfordu. Część z Was pewnie powie "i w czym problem?". Dotarcie miejskim autobusem z jednej miejscowości do drugiej może rzeczywiście nie jest mocno skomplikowane, ale pamiętajmy, że byłam nastolatką, uczącą się dopiero obcego języka. Obraz zmienia się jeszcze bardziej jeśli zajęcia integracyjne kończą się o 22:00, a Ty musisz dotrzeć do domu. Nocą. Sama. Rzeczywiście robi się ciężej. Opiekunowie mają niby wszystko pod kontrolą, ale tak naprawdę dzieciaki czy młodzież są skazani tylko na siebie.
I tak: na zajęcia dojeżdżaliśmy sami, do domu wracaliśmy sami, czas wolny, o ile nie było zajęć zorganizowanych, spędzaliśmy sami. Dla nas to raj, ale pytanie czy moja mama, by się zgodziła wiedząc jak to wygląda?

Moje pierwsze dni nie były łatwe. Cały czas się gubiłam, albo wysiadłam z autobusu w złym momencie, albo myliłam drogę (od przystanku trzeba było jeszcze dojść). Ale dzięki temu przeżyłam też kilka przygód - jechałam pierwszy raz autostopem (i to nocą), przeżyłam swoje pierwsze oświadczyny (o tym możecie przeczytać tutaj), ale także... nauczyłam się bardzo wielu rzeczy.

Mapa, bilet, jeszcze jedna mapa. Wszystko musi być pod ręką, kiedy podróżuje się samemu.
I teraz zdziwię Was pewnie stwierdzeniem, że prawdopodobnie mając dziecko wysłałabym je na taki sam obóz (prawdopodobnie, bo jeszcze nie mam, a sytuacja wszystko zmienia;) ).
Po pierwsze utrwaliłam sobie wszystkie lekcje, o których od dzieciństwa mówili mi rodzice. Gubiąc się w nocy wiedziałam, że nie mogę spacerować po ulicach sama, tylko zaczepić przypadkowo spotkaną kobietę i poprosić o podwózkę samochodem do domu. Szybko zapoznałam się też z innymi osobami z mojego mieszkania (obcokrajowcami! ile to się można nauczyć o innych kulturach!) - dzięki temu umawialiśmy się w Oxfordzie na wspólne powroty, było bezpieczniej, a ja nawiązałam wiele znajomości i podszkoliłam język. Nauczyłam się też radzić sobie z mapą (mimo, iż wcześniej była to moja słaba strona), a także z różnymi sytuacjami, które mnie spotykały. 


Nawiązane przyjaźnie potrafią pokonać odległość i czas

Wspólnie było zdecydowanie łatwiej poruszać się po obcym kraju.
Jasne, takie wyjazdy są niebezpieczne, ale warto sobie odpowiedzieć na pytanie, czy puszczając dzieciaki na kolonie nie narażamy ich na większe niebezpieczeństwo. Sama byłam wiele lat opiekunem i od dzieciaków nasłuchałam się naprawdę ciekawych lub mniej ciekawych historii. Zanim przybyły na nasze kolonie naprawdę działo się wszystko.


Przeżyłam, nic mnie złego nie spotkało i teraz to ja jestem przewodnikiem na wycieczkach bez względu na to, czy jest to Sydney, Nowy Jork czy Chiny. Umiem sobie poradzić niemal w każdej sytuacji i miejscu, ale tego czego nauczyłam się podczas podróży wykorzystuję także w codziennym życiu. 

Decyzja należy do Was, ale ja swoje dziecko zamierzam wypychać na wyjazdy za granicę :)


Jeżeli wpis okazał się przydatny, albo po prostu Ci się spodobał, nie wahaj się i zostaw like'a na FB/followuj na Insta/ skomentuj poniżej. Twoja reakcja na to co robię bardzo mnie ucieszy :) Dziękuję!

https://www.facebook.com/Korpopirania-blog-499040603590564/https://www.instagram.com/korpopirania_blog/

Nowsze posty Starsze posty Strona główna

O MNIE

Podróżniczka z pasji. Marketingowiec z zawodu. Żona Kamila, mama Jasia. Wkrótce też mama bliźniaków. Szalona z nas rodzinka. Rzadko decydujemy się na hotel, nie jest nam znany all inclusive. Lubimy poznawać nowe kultury i religie. Często zdarzają się nam różne przygody, ale zawsze spadamy jak kot na 4 łapy:) Szukamy tanich rozwiązań i tym też dzielimy się na blogu.

SUBSCRIBE & FOLLOW

POPULARNE WPISY

  • Nicea - miasto dla bogaczy czy rodzin z dziećmi?
  • Sintra z dzieckiem - który portugalski zamek zwiedzić?
  • 6 tysięcy w kieszeni - czyli jak zoszczędzić na wypożyczeniu samochodu w Maroko
  • Portugalia z dzieckiem: czy da się zwiedzić Lizbonę z maluchem?
  • Gdzie najłatwiej zorganizować wakacje z dzieckiem? W Maladze!

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Obsługiwane przez usługę Blogger.

My Instagram

My Instagram

Blog Archive

  • ►  2023 (4)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  marca (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2022 (5)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  marca (1)
  • ►  2020 (2)
    • ►  lipca (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2019 (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  marca (1)
    • ►  lutego (1)
  • ▼  2018 (16)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ▼  marca (2)
      • Jak przemierzyliśmy Mordor w ekstremalnych warunka...
      • Podróże dla młodych: Coming out na temat zorganizo...
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2017 (19)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (1)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2016 (40)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (3)
    • ►  września (4)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (5)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (9)

O mnie

O mnie
Najpierw podróżowałam samodzielnie lub ze znajomymi. Później niezastąpiony duet podróżniczy utworzyliśmy z Kamilem. Teraz podróżujemy we trójkę: Ja, Kamil i Jaś. Nadal staramy się podróżować ekonomicznie, aktywnie (mimo kilkuletniego malucha), często przeżywając różnego rodzaju przygody, których nie doświadczylibyśmy siedząc w hotelu. Nie lubimy siedzieć dłuższy czas w jednym miejscu. Uwielbiamy poznawać nowych ludz bez względu na pochodzenie czy religię.

Check the blog out in your language

Pages

  • Strona główna
  • Europa
  • Maroko
  • USA - work and travel adventure
  • Przydatne w podróży
Powered by Helplogger

Copyright © No to w drogę!. Designed by OddThemes