Dzisiejszy wpis będzie odpowiedzią na pytanie, które często mi zadajecie przed swoimi podróżami czyli: Gdzie najlepiej nocować podczas podróży. Przez te wszystkie lata spałam w najróżniejszych miejscach - od hotelu pięciogwiazdkowego do podłogi na lotnisku. Z całą pewnością mogę jednak powiedzieć że najbardziej lubię spać u obcych ludzi! Dzięki temu mogę poznać kulturę i codzienne życie mieszkańców danego kraju. Uświadomiłam to sobie podczas pobytu w Tajlandii. Nocując w całkiem niezłych hotelach stwierdziłam, że czegoś mi w tym wyjeździe brakowało. Zbyt dużo luksusu a zbyt mało obcowania z tajską kulturą.
Zastanawiacie się pewnie czy nie jest mi głupio nocować u obcych? Oczywiście nocleg u zupełnie nieznanych ludzi wiąże się z pewnym dyskomfortem. Musisz uważać, żeby swoim zachowaniem nie urazić gospodarza, czy prowadzić konwersację nawet jeśli nie masz na to ochoty. Trafiają się też różni gospodarze. Jedni dołączają do ciebie przy śniadaniu, kolacji i obiedzie, omawiając twój dzień i opowiadając o najciekawszych zabytkach miasta. Inni zamykają się w swoich pokojach i widzisz ich tylko przy odbieraniu i zdawaniu kluczy. By być świadomą jakiego gospodarza mogę się spodziewać zawsze czytam o nich opinie pozostawione przez innych turystów. A gdzie szukam takich noclegów? Na znanych przez wszystkich serwisach takich jak: Airbnb, Cuchsurfing i Booking (tak, tak na Bookingu nie ma tylko hoteli, ale bardzo często również prywatne kwatery u lokalsów).
Poniżej przedstawiam Wam zestawienie najfajniejszych miejsc i najsympatyczniejszych ludzi u jakich udało mi się zatrzymać.
Fez - pierwsze liźnięcie marokańskiej kultury
Z jednej strony muszę przyznać, że była to jedna z najbardziej ekstremalnych okolic na nocleg w jakich udało mi się być. Z drugiej strony, kiedy udotarliśmy bezpiecznie do celu, była to jedna z najbardziej niesamowitych kwater jakie zobaczyłam w życiu
Dlaczego ekstremalne? Ci co byli w Fezie (więcej przeczytacie
tutaj) wiedzą jak specyficznym miejscem jest fezka Medyna. Średniowieczny labirynt 9 tysięcy uliczek i zabytkowych budynków zachwyca, ale i przeraża. A raczej przerażają ludzie jacy się po niej kręcą. Obłąkani lub udający obłąkanych przyklejają się do ciebie i udają że oprowadzają cię po Medynie, oczekując w zamian pieniędzy. Nie należy to do przyjemności. Nasze zakwaterowanie znajdowało się właśnie przy Starym Mieście, od razu za jego bramą i to jeszcze w ciemnych i ciasnych uliczkach. Kiedy dotarliśmy tam po raz pierwszy stwierdziliśmy, że musimy wracać na kwaterę przed zmrokiem. Po prostu baliśmy się stojących w bramach Marokańczyków, bo tak naprawdę jeżeli coś by się stało, nie mielibyśmy nawet gdzie uciekać. Nie mogliśmy nawet trafić do tego miejsca - musiał przyjść po nas gospodarz, a my sypaliśmy okruszki chleba, żeby później znaleźć wyjście;).
|
Gdzieś tutaj skręcało się do naszej kwatery |
|
Trochę rozmazane, bo zrobione trzęsącą się ręką - nasza droga do "domu" |
Kiedy dotarliśmy i weszliśmy do środka, opadły nam szczęki. Widok, który zastaliśmy przypominał ten z baśni tysiąca i jednej nocy. Na środku pomieszczenia stała palma, a nad nami nie było prawie sufitu - był tylko taki prowizoryczny. Nasza komnata, bo nie można tego określić inaczej, była za wielkimi drzwiami. Wewnątrz znajdowało się tylko jedno łóżko - kanapa, która rozciągała się wzdłuż każdej ze ścian.
|
Zapraszam do komnaty |
Rano czekało na nas niesamowite marokańskie śniadanie, którego tak naprawdę nawet się nie spodziewaliśmy. Otrzymaliśmy chleb, jajka, dżem, a także marokańską miętową herbatę. Wszystko to za darmo! I niech mi ktoś powie, że Marokańczycy nie są gościnni! Myślę, że swoją gościnnością dorównują nawet Polakom :)
SZCZĘSLIWY DOM w Melbourne
Jeżeli jakiś dom może przebić kolorami naszą kwaterę z Fezu, to bez wątpienia byłby to dom, w którym spaliśmy w Melbourne. Oczywiście był on kolorowy w zupełnie inny sposób niż domy w Maroko. Kolorowe były ściany, kolorowe były obrazy a najbardziej kolorowi byli ludzie, którzy tam mieszkali. Właściciele, wyznający filozofię permanentnego szczęścia i artystycznego nieładu, nazywali go Szczęśliwym Domem, a o nas dbali, żebyśmy byli naprawdę szczęśliwi. Codziennie serwowali nam swoje owocowe wyroby, zabawiali rozmową, doradzali, a na każde nasze zmartwienie i pytanie odpowiadali popularnym w Australii "No worries".
W labiryncie kamienic USA
Mimo, iż to miejsce nie było może nadzwyczajne pod względem noclegu (spaliśmy bowiem na materacu w pustym pokoju), to jednak postanowiłam opisać tę przygodę ze względu na pomoc w kryzysowej sytuacji jaką otrzymaliśmy od gospodarza. Ostatnią noc w Stanach mieliśmy spędzić w Cleveland. Po rozrywkowym Las Vegas nie mieliśmy już pieniędzy na dosyć drogie w tej części Stanów hotele, a wszelkie hostele były zarezerwowane. Nasza przyszłość nie była więc różowa. Napisałam do kilkudziesięciu osób na Couchsurfingu (darmowy nocleg u ludzi), jednak nikt nie zaproponował noclegu. Dopiero po wylądowaniu w Cleveland odezwał się do nas pewien mężczyzna i zaproponował pomoc. Uradowani ruszyliśmy pod podany adres i tu zaczęły się schody... Nasz gospodarz okazał się dosyć specyficznym człowiekiem, który postanowił się z nami pobawić. Nie podał nam pełnego adresu (brakowało numeru mieszkania). Nie wiadomo dlaczego chciał, żebyśmy sami znaleźli jego mieszkanie. Zaczęliśmy pukać do setki mieszkań znajdujących się w kamienicy. Natrafialiśmy na przemiłe staruszki, ale też na typowych koksów, na których najczęściej trafiałam ja. W końcu znaleźliśmy właściciela, który oczywiście nie wytłumaczył się jaki cel miała ta zabawa. Najważniejsze jednak, że mieliśmy gdzie spać, a pan jako jedyny nam pomógł.
Marrakech - nocleg z religijnymi rozmowami
Wracamy do gościnnego Maroka. Mimo, iż miejsce nie było za czyste, a w pokoju stał prysznic i toaleta :P, to jednak znowu spotkaliśmy się z nadzwyczajną gościnnością. Nasz gospodarz był bardzo interesującym człowiekiem. Uwielbiał rozmawiać przy typowej marokańskiej herbatce o różnych kulturach nie narzucając swojej swojej religii. Wymieniliśmy wiele rozmów o różnicach pomiędzy islamem, a katolicyzmem oraz o tym co jest tak naprawdę napisane w Koranie. Oczywiście, w międzyczasie, jak to Marokańczyk, próbował sprzedać nam jedną ze swoich wycieczek. Nie był jednak tak nachalny jak inni spotykani na mieście. Wiedząc że nie chcemy z nim nigdzie wyjechać, dał nam spokój.
Długo bym mogła tak pisać: o mieszkaniu u Anglików, Szkotów czy Czechów. Tylko po co Was zanudzać jak możecie przeżyć to sami :) Najważniejsze w tym wszystkim tak naprawdę nie są kwatery, ale gospodarze, którzy w nich mieszkają.
Dajcie znać jeśli spaliście u jakiś ciekawych ludzi i wśród interesujących kultur;)
Jeżeli wpis okazał się przydatny, albo po prostu Ci się spodobał, nie wahaj się i zostaw like'a na FB/followuj na Insta/ skomentuj poniżej. Twoja reakcja na to co robię bardzo mnie ucieszy :) Dziękuję!