Dzisiaj wpis trochę z innej beczki. Zamiast pisać o tanim podróżowaniu i ciekawych miejscach, postanowiłam poruszyć temat partnera w podróży. Podczas swoich wypraw miałam wielu kompanów - raz bliższych, raz dalszych- z nikim jednak nigdy nie przeżyłam 24 godzin non-stop na przestrzeni miesiąca. Nawet podczas Work and Travel w USA, 4-miesięcznej podróży, mało czasu spędzałam z moim bratem i koleżanką, bo każdy pracował gdzie indziej. Wielki egzamin "wzajemnej wytrzymałości" miał nadejść podczas naszej podróży poślubnej do Australii.
Wcześniej niejednokrotnie wyjeżdżaliśmy razem z Kamem: ze znajomymi, rodziną, ale również sami. Nigdy nie mieliśmy problemów z wzajemną akceptacją (inaczej nie bylibyśmy teraz małżeństwem :P). Jednak codzienne życie, krótkie wyjazdy, czy wakacje w towarzystwie znajomych to nie to samo, co miesięczna podróż na drugi koniec świata. Dodatkowo, nie jechaliśmy w prawilną podróż poślubną - do luksusowych hoteli i na rajskie plaże. Nasza podróż poślubna oczywiście musiała być inna i w swoim napiętym grafiku zawierała: spanie na lotniskach, w hostelach, u obcych ludzi w domu, wizyty w dżungli, akceptację robactwa i ciągłe szukanie wyjść z zaskakujących nas sytuacji. Obawiałam się więc tego wyjazdu i tego, że po miesiącu spędzonym razem, wystawieni na tyle prób i skazani tylko na siebie, wrócimy skłóceni (i to dopiero miesiąc po ślubie).
Nie ukrywam - zdarzały się momenty cięższe. Ciężko było się porozumieć, kiedy w Nowej Zelandii mieliśmy wypożyczyć samochód i obydwoje zapomnieliśmy PINu do nowej karty kredytowej (a dwie próby na wpisanie były już wykorzystane). Czy kiedy zmęczeni przyjeżdżaliśmy nocą do nowego miasta i okazywało się, że jest za późno na transport publiczny, a nikt z nas nie pomyślał, żeby przed wyjazdem zaktualizować Ubera na australijski. W takich sytuacjach łatwo jest zrzucać winę na drugą osobę. Całe szczęście my takich sytuacji mieliśmy niewiele (tak naprawdę oprócz dwóch wyżej wymienionych nie mogę sobie przypomnieć innych). Dlaczego tak dobrze nam poszło? Myślę, że parę poniższych rad da Wam odpowiedź :)
Pewnie to nikogo nie zdziwi, ale w podróży ważne jest podobieństwo partnerów. Typ podróżnika nigdy nie dogada się z osobą kochającą hotele i baseny. I nie chodzi o to, że jeden sposób podróżowania jest lepszy od drugiego. Wcale nie. Każdy ma swoje przyzwyczajenia i każdemu sprawiają przyjemność inne rzeczy.
W Australii codzienne budziliśmy się o świcie, zwiedzaliśmy przez 12/14 godzin, aby na wieczór wylądować w lokalnym pubie (pamiętając, że rano ponownie wstajemy o świcie i dalej zwiedzamy). Pod Uluru to już w ogóle spaliśmy po trzy godziny, a podczas całego pobytu w Austalii na plaży leżeliśmy tylko... raz! Nam się to podobało, ale ktoś inny popukałby się w głowę na myśl o takiej podróży poślubnej.
Słońce na Ayers Rock dopiero wstaje - my już dawno na nogach. |
Uluru! Zaspałeś! |
Oczka zaspane, ale jesteśmy! |
Nikt nie zostawał pospać dłużej w hotelu |
Bez planu? Czy zaplanowani co do minuty?
W życiu nie wybrałabym się nigdzie bez zaplanowania! Może powiedzenie "co do minuty" to lekka przesada, ale noclegi, transport, główne atrakcje mam zawsze zaplanowane. No właśnie. Nawet dwóch aktywnych podróżników może różnić się pod kątem planowania/nieplanowania podróży: są osoby, które czytają godzinami o danym miejscu oraz osoby, które działają spontanicznie i wolą być elastyczni, bo np. pogoda może zweryfikować wszelkie plany. Ciężko się dogadać, kiedy jesteś osobą, która lubi wszystko planować, a Twój partner zwiedzać na spontanie. Doskonałym przykładem było dwóch mężczyzn których spotkaliśmy w Australii. Razem zwiedzaliśmy Uluru i Ayers Rock. Dwóch podróżników, zwiedzili pół świata. Na pierwszy rzut oka bylibyśmy idealną ekipą. Jednak okazało się, że kiedy my już ruszaliśmy do kolejnego miejsca na mapie Australii, oni dopiero na lotnisku siedzieli i zastanawiali się z której wypożyczalni wypożyczyć samochód i czy starczy im na to pieniędzy. Chyba bym z takimi zwariowała:P
Oczywiście zdarzają się momenty, kiedy wsiadamy w samochód i zwiedzamy na spontan. Główny kierunek najczęściej mamy jednak wybrany. |
Wiadomo, że każdy w obliczu niewygody czy stresujących sytuacji bywa czasami poirytowany i ma wszystkiego po prostu dość. Powiedzenie pani Rozenek-Majdan idealnie sprawdziło się również w naszym przypadku. Już wcześniej przed podróżą obiecaliśmy sobie, że jeśli pojawią się nerwowe sytuacje (na przykład podczas jazdy lewą stroną ulicy) po prostu się nie odzywamy i nie podgrzewamy atmosfery. Mnie szczególnie korciło, żeby czasem powiedzieć magiczne "a nie mówiłam". Jednak powstrzymywałam się według wcześniej przyjętego założenia. Dzięki temu kryzys szybko mijał i mogliśmy bez stresu zwiedzać dalej.
Asia nie mówi "A nie mówiłam?" Dziwne! |
No... to tyle :) I aż tyle! Gwarantuję, że jeśli powyższe zastosujecie w swoich podróżach, to każde wakacje będą udane, niezależnie gdzie pojedziecie i jakie przeszkody napotkacie. A jeśli chcecie poczytać więcej o naszej podróży poślubnej, zapraszam do wpisów o Nowej Zelandii i Australii.
Jeżeli wpis okazał się przydatny, albo po prostu Ci się spodobał, nie wahaj się i zostaw like'a na FB/followuj na Insta/ skomentuj poniżej. Twoja reakcja na to co robię bardzo mnie ucieszy :) Dziękuję!