To co poddajemy się? Wertujemy szybko blogi, fora, prosimy o rady. Mimo to nie wiemy co robić. Za oknem leje. Ile czasu jesteśmy w stanie przetrwać przy takiej pogodzie? Z drugiej strony przejechaliśmy pół Nowej Zelandii, żeby zobaczyć jedną z najpiękniejszych tras trekkingowych na świecie. Jeśli nie spróbujemy, będziemy żałować do końca życia. Decyzja zapada - IDZIEMY! Najwyżej zawrócimy. I tym sposobem podjęliśmy wyzwanie rzucone nam przez Tongariro Alpine Crossing.
Tongariro Alpine Crossing to 20 km szlak turystyczny położony na terenie wulkanicznym w Parku Narodowym Tongariro. Składa się z trzech aktywnych wulkanów Ruapehu, Ngauruhoe i Tongariro.Swoją popularność zawdzięcza niesamowitym widokom oraz szmaragdowym jeziorom. Nas przywitał księżycowym krajobrazem i chmurami. Ale, ale! Nie żałujemy, bo dzięki temu mogliśmy wczuć się w klimat Saurona, orków i hobbitów. Bo Tongariro Alpine Crossing to znany wszystkim z Władcy Pierścieni MOOOORDOOOR!:)
Początek trasy - jeszcze się uśmiechamy, bo nie wiemy co nas czeka |
Podjeżdżamy samochodem pod wejście główne. Trasa zaczyna się i kończy w różnych miejscach. Zazwyczaj pod szlak podwożą specjalne (wcale nie tanie!) busiki. Tego dnia z powodu pogody nie było szans na zorganizowany bus. Podejmujemy decyzję, że jedziemy własnym samochodem, zaparkujemy pod wejściem, przemierzymy tylko część trasy i zawrócimy. Parę tygodni wcześniej wprowadzono nową zasadę w parku - samochód nie może być pozostawiony na parkingu dłużej niż 4 godziny. W przeciwnym razie trzeba zapłacić dotkliwą karę. Nie mamy dużo czasu. Ruszamy szybkim krokiem w tajemniczą krainę.
Początek nie jest zły. Szlak wita nas delikatną mżawką. Mamy nadzieję, że się uspokoi. Optymizmem nie napawają też tablice, które mijamy po drodze o specjalnym przygotowaniu do szlaku i niebezpieczeństwie wybuchu wulkanu. Ostatni taki wybuch miał miejsce w 2012 roku. Czytamy ostrożnie wskazówki jak należy postępować w przypadku wybuchu i ruszamy dalej, modląc się, żeby dzisiaj nie zachciało mu się wybuchać;)
Otaczający nas krajobraz jest naprawdę tajemniczy - ostre, ciemne kamienie, dzika roślinność, bulgoczące źródła, unosząca się mgła i... co najważniejsze zero ludzi wokół. Mamy szczęście - podobno w słoneczne dni szlak jest zawalony turystami, którzy gęsiego zmierzają pod górę. Ciężko w takich warunkach cieszyć się z wędrówki.
Wyżej robi się już tylko ciekawiej. Podejście pod krater jest dla nas nie lada wyzwaniem. Robi się stromo, jesteśmy zatopieni w gęstych chmurach. Deszcz chlapie z każdej strony. Udaje się nam jednak dotrzeć na szczyt. Na górze widoczność spada do zera. Dodatkowo wiatr jest tak silny, że prawie zwiewa Kama robiącego zdjęcia. Podejmujemy decyzję o powrocie. Zdrowie i życie najważniejsze.
Jesteśmy na górze! Zawracamy z powodu ciężkich warunków. |
Nie dajcie się zwieść płaskiemu terenowi. To zdjęcie również było robione wysoko - kilka metrów poniżej pierwszego szczytu. |
Czy to mogło być jedno ze szmaragdowych jezior? |
Kam walczący z wiatrem :P |
Powrót nie należy do najłatwiejszych. W butach pełno wody, twarze też zalane deszczem. Całe szczęście kurtki i spodnie Scandiout zdały egzamin i skutecznie chroniły nas przez okropną pogodą. Końcówka wędrówki to była już istna walka o życie. Mimo tego, bez żadnego uszczerbku na zdrowiu daliśmy radę dotrzeć do samochodu. W samą porę! Właśnie nadjeżdżali strażnicy, gotowi do wypisania mandatu za przekroczony o kilka minut czas! Całe szczęście byliśmy już przy samochodzie!
Dobrze będziemy wspominać ten dzień! Mimo chmur, deszczu i gradu takich księżycowych krajobrazów długo nie zapomnimy! To co następnym razem prawdziwy księżyc? :P
Jeżeli wpis okazał się przydatny, albo po prostu Ci się spodobał, nie wahaj się i zostaw like'a na FB/followuj na Insta/ skomentuj poniżej. Twoja reakcja na to co robię bardzo mnie ucieszy :) Dziękuję!
2 komentarzy
Fajny mroczny szlak. Ważne że zostały wrażenia i pamiątkowe zdjęcia. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMroczny. Prawdziwy Mordor. Wrażenia niezapomniane! Polecam!
OdpowiedzUsuń