Kanton WTF? - Jak podróżować za darmo? (no może z wymianą ;)


Kiedy dwa lata temu wracaliśmy z Tajlandii (więcej o podróży możecie przeczytać tutaj) i nie dostaliśmy wizy, by wyjść zwiedzać Dohę, obiecałam sobie, że następnym razem dobrze się przygotuję i nie stracę okazji zwiedzenia nowego miejsca na międzylądowaniu. Okazja nadarzyła się szybko, bo już następnego roku podczas podróży do Australii. Jeszcze przed kupieniem biletów przejrzałam Internet w celu znalezienia linii mającej międzylądowanie w Chinach. Ba! Nawet więcej! Zapewniającej hotel 4*, wyżywienie i transport. Taką linią była Southern China! W porównaniu z Qatarem, którym lecieliśmy do Tajlandii, ta linia nie była zbyt luksusowa. Ale czego się nie robi, by zobaczyć nowe miejsce?! Tym sposobem wylądowaliśmy w Kantonie...



Kanton miasto, w którym jeszcze na lotnisku myślisz sobie "what the f***". 

Oglądaliście "Ucho Prezesa"? Kojarzycie tę poczekalnię przed gabinetem Kaczyńskiego i wiecznie oczekujących petentów? No właśnie... to ja z Kamem czekający na wizę... Nie piętnaście minut, nie pół godziny, nawet nie godzinę, ale blisko dwie godziny zajęło nam otrzymanie wizy i wyjście z lotniska (byliśmy pasażerami tranzytowymi, mającymi bilety na poranny lot, więc wiza powinna być formalnością)! Dodatkowo nasze paszporty zostały "przestemplowane", bo nie da rady tego inaczej określić. Celnik nie poprzestał na jednej stronie, ale na kilku, a Kam nawet dostał pieczątką w twarz, to znaczy w zdjęcie na "polskiej" stronie paszportu ze wszelkimi danymi. Czy zamazywanie danych w paszporcie jest w ogóle dozwolone? Nie wydaje mi się...
W końcu się udało. Przyszedł Pan Chińczyk. Dał nam niebieskie naklejki, które musieliśmy umieścić w widocznym miejscu (na znak, że mamy wszystko opłacone), władował nas do busa i ruszyliśmy w trasę.

Pierwsze kroki w Kantonie
Długa droga do celu

Ponieważ mieliśmy tylko noc na zobaczenie Kantonu, chcieliśmy jak najszybciej zameldować się w hotelu i ruszyć na miasto. Niestety droga do hotelu zajęła nam kolejne parędziesiąt minut. Dochodziła 20:00, a ostatnie metro do domu mieliśmy o 24:00. Niewątpliwie przydało się wcześniejsze dobre przygotowanie. Hotele Southern China są w większości położone w przeciwną stronę od lotniska niż miasto. My przejrzeliśmy lokalizację wszystkich, by wybrać taki, który jest w pobliżu metra oraz blisko miasta (na kilkanaście warunek ten spełniały może dwa). Dodatkowo wydrukowaliśmy sobie podstawowe zwroty po Chińsku, bo Chińczycy zupełnie nie mówią po angielsku.


Co udało się nam zobaczyć?

Wracając do samego Kantonu (Guangzhou) - miasto to leży w południowo wschodnich Chinach i jest zamieszkiwane przez... 14 mln. ludzi ( dla porównania Warszawa nie ma więcej niż 2 mln)! Miasto jest więc ogrooooomne. Mimo dobrze rozbudowanego metra, przemieszczanie zajmuje dużo czasu.  Było już dosyć późno, więc za cel obraliśmy sobie 2 punkty: Canton Tower - najpopularniejsza wieża telewizyjna na świecie - z centrum finansowym oraz ulicę handlową Shangxiajiu.

Wieża Canton to taka trochę chińska wieża Eiffla. Powiedziałabym, że nawet trochę przebiła francuską siostrę, bo mierząc 600 m plasuje się na drugim miejscu najwyższych wież na świecie. Czym nas powitała? Magią świateł! Trwał właśnie jakiś festiwal - wszędzie pełno ludzi, muzyki, światła. Magia! Oczywiście, żeby nie było tak różowo, najpierw musieliśmy napocić się nieźle w metrze. Tak oto wygląda przejażdżka: video z innego chińskiego metra - ja byłam w podobnym tłumie:P .
Canton Tower


Centrum Finansowe nocą

Kolejnym obowiązkowym punktem miała być ulica Shangxiajiu -słynna z tanich chińskich sklepów i rozmaitego jedzenia. Specjalnie na tę okazję przygotowałam napis "poproszę bez mięsa", bo wiem, że tam różne rzeczy się wkłada do ust :P Niestety większość straganów już się zamykała, bo było późno... :( Przygotowany tekst jednak wykorzystałam na, o ironio!, wegetariańskim stoisku z tofu. Ale przynajmniej byłam pewna, że nie jem żadnego czworonoga :P Chyba...

Tak tłustego tofu jeszcze nie jadłam!

Chińskie śniadanie
No i powrót... właśnie... najbardziej szalona przejażdżka w moim życiu. Oczywiście, włócząc się po uliczkach Kantonu spóźniliśmy się na ostatnie metro! I to o dosłownie 2 minuty! Po prostu nie przewidzieliśmy, że metro zamykają 15 minut przed zamknięciem :P Dziwne te Chiny :)
Musieliśmy wynurzyć się z podziemi i zlokalizować taxówkę. Niestety, kiedy pokazywaliśmy nazwę naszego hotelu, nikt nie chciał nas tam zawieźć! I nagle podjechał do nas Pan na motorze, z deską z tyłu, oferując podwózkę. Ponieważ innych chętnych nie widzieliśmy, bez zastanowienia, usadziliśmy się na mało wygodnej desce, oczywiście bez kasków, bo Pan kasków nie miał, i ruszyliśmy w wyprawę po Kantonie. To była wyprawa! Pan oczywiście zabłądził i (nie)stety jeździliśmy z dobrych paredziesiąt minut zwiedzając pół Kantonu, pod prąd, na czerwonym świetle, ocierając się o inne samochody. Całe szczęście cali i zdrowi finalnie dotarliśmy do hotelu.

Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej o tej szalonej nocy w Chinach, zapraszam do obejrzenia krótkiego filmiku prosto z Chin :)



Jeżeli wpis okazał się przydatny, albo po prostu Ci się spodobał, nie wahaj się i zostaw like'a na FB/followuj na Insta/ skomentuj poniżej. Twoja reakcja na to co robię bardzo mnie ucieszy :) Dziękuję!

https://www.facebook.com/Korpopirania-blog-499040603590564/https://www.instagram.com/korpopirania_blog/

0 komentarzy