Rzadko jeżdżę na zorganizowane wycieczki z biur podróży. No chyba, że są one zorganizowane przez lokalsów. Na taką wycieczkę wybraliśmy się podczas naszej wyprawy do Tajlandii, dosyć spontanicznie podejmując decyzję o wyprawie (bo o godz. 20:00 dnia wcześniejszego). Wiele różnych opinii czytałam wcześniej na temat Phang Nga, dlatego postanowiłam napisać swoje własne rady i spostrzeżenia.
Phang Nga to charakterystyczne dla Tajlandii miejsce - można powiedzieć jej znak rozpoznawczy, bo króluje na większości pocztówek i zdjęć w internecie. Jest to zatoka na Morzu Andamańskim, z charakterystycznymi wapiennymi skałami. Właśnie to miejsce zostało wykorzystane jako miejsce zdjęć do filmu o Bondzie 'The Man with the Golden Gun'.
Phang Nga - wyspa Bonda |
Cena wycieczki na Phang Nga jakie znalazłam na blogach wahały się od 1500-2500 bht, przy czym 1500 bht według wpisów było już totalnym minimum nie do zbicia niżej. Ten cel postawiłam sobie przy negocjacjach z tubylcami. Nauczona jednak doświadczeniami z Maroko zaniżyłam początkową cenę do 1000 bht. Ku mojemu zdziwieniu negocjacje zakończyły się na 1100bht za osobę czyli ok 115 pln. W cenę wliczony był transport z i do hotelu w Patong, rejs tradycyjną łodzią, wizyta na najważniejszych wysepkach Phang Nga, w tym wyspa Bonda, kajaczki i lunch. Także bardzo fajna wycieczka za przystępną cenę :).
Co do samej wycieczki - naprawdę bardzo się nam podobała, chociaż momentami rozbawiła nas organizacja całej wyprawy (i tu znów podobieństwo do marokańskich wycieczek). Do łodzi nie ma bowiem typowego wejścia przez drzwiczki, ale trzeba przeskoczyć burtę i po ławkach udać się na swoje miejsce. Zabawa zaczęła się kiedy dotarliśmy na wyspę Bonda, gdzie nie było portu i gdzie na swoje miejsce dotrzeć trzeba było po zewnętrznej stronie łódki trzymając się materiałowego daszku. My nie mieliśmy problemu z wejściem. Pojawiały się jednak 'damulki' w butach na obcasach, które nie chciały za nic wejść w ten sposób do łodzi. Finalnie zdjęły buty i weszły.
Łódki oczywiście napchane do maximum. |
Widoki podczas wycieczki niesamowite. Fantastyczne skały wystające z wody oraz zieleń wokoło zapierają dech w piersiach. Woda co prawda nie jest tutaj przezroczysta, ale na nurkowanie jedzie się na Phi Phi, a nie na Phang Nga.
Prawdziwą atrakcją są tutaj kajaki, na których co prawda nie trzeba wiosłować, bo w trzyosobowym kajaku płynie też Tajlandczyk i to on wiosłuje, kajakami pływa się jednak po niskich grotach i mini jaskiniach. Jest więc bardzo ciekawie. Śmieszną sprawą jest robienie zdjęć turystom przez kajakarzy za pomocą "ramek-serc" wyciętych z listków. Mimo śmieszności całej sytuacji i powagi kajakarza w podejściu do sprawy (za nic nie chciał słuchać, że nie potrzebujemy takiego zdjęcia) to trzeba przyznać, że zdjęcie wyszło bardzo fajnie.
Kajakarz po ukończonym rejsie będzie Was naciągał na dodatkowy napiwek. Pamiętajcie jednak, że jest on dobrowolny, a nie obowiązkowy, bo wszystkie opłaty macie wliczone w koszt wycieczki. Od niektórych turystów chcieli min 100bht, a w Tajlandii jest to równe 4 obiadom.
Fajnym punktem wycieczki był obiad w muzułmańskiej wiosce na wodzie - Koh Panyee- tak zwanej Wenecji Tajlandii. Podejrzewaliśmy, że nasz przewodnik zaprowadzi nas do burżujskiej knajpy, w której będziemy musieli płacić tysiące za lunch, a tu proszę, obiadek w cenie wycieczki. I to nie byle jakie jedno danie, tylko elegancki ryżyk z krewetkami i kurczaczkiem, a także zupka prosto z (hmmm nawet nie wiadomo jak to nazwać) fontanny oraz świeże owocki. Dodatkowo przy stole trafili się nam bardzo sympatyczni Arabowie, którzy jak skończyło się jedzenie ze stołu dokupili więcej za swoje pieniążki. Po raz kolejny gościnność Arabów się potwierdziła :).
W drodze powrotnej do hotelu zahaczyliśmy jeszcze o Wyspę Małp. Nie jestem pewna czy podobało mi się to miejsce. Same małpki były śmieszne i bardzo cwane - w końcu to nasi przodkowie:), Jednak miejsce było bardzo komercyjne i nastawione na zysk z turystów, ciężko było więc poczuć tę dzicz, którą zazwyczaj kojarzymy z małpkami.
Podsumowując wycieczka była fajnie zorganizowana. To co zobaczyliśmy było niesamowite - zdecydowanie polecam niesamowite Phang Nga, nawet jeżeli momentami może wydawać się trochę komercyjna.
0 komentarzy