HWDP po Amerykańsku - czar ucieczek przed policją i zalety segregacji płciowej

 
Aż głupio się przyznać, że kiedyś, podczas podróżowania moim "hobby" było kolekcjonowanie zdjęć policjantów z odwiedzanego kraju... no właśnie teraz już tego nie robię, ale sentyment do policji został i stąd też post: o amerykańskich stróżach prawa. Czy Ameryka naprawdę jest takim wolnym krajem jakim twierdzi, że jest? Czy z tamtejszą policją da się żyć?

 

Spędzacie w pracy parenaście godzin. Drzecie się na grach do ludzi, śmierdzicie mięsem lub frytkami albo stoicie w 45 stopniowym upale patrząc na ludzi w basenie. Jak bardzo lubiłam ludzi ze swojej pracy oraz czas spędzony w parku (nigdy też nie zamieniłabym pracy gamer'a na jakąkolwiek inną) to niestety czasami było ciężko i jedyne o czym człowiek marzył po pracy to chłodne lokum z klimą (którego niestety w parku nie mieliśmy) i zimne piwko (o, tego mieliśmy aż nadto:P).
No i tu pojawiał się problem, bo interesy parku i ich egzekwowanie przez funkcjonariuszy nie pokrywały się z interesami szarych pracowników - czyli naszymi. Na samym początku warto zaznaczyć, że nie mogliśmy pić alkoholu poza (nieklimatyzowanymi) pokojami. A w pokoju na 3 osoby można było posiadać jedynie czteropak piwka - zero innego alkoholu.

I gdzie ta wolność amerykańska?
Polacy pojechali do Stanów, żeby ją stworzyć:P


Nasze walki z funkcjonariuszami były dosyć... ciekawe:). Nazywam ich funkcjonariuszami, bo tak naprawdę byli oni czymś między policjantami, a ochroną parku. Nie mieli pełni policyjnych praw, ale w mundurach chodzili i co najgorsze - mogli nas odesłać do Polski.
Byli gorsi niż normalna policja. Karali za wszystko: za wódkę zmieszaną z sokiem w plastikowym kubeczku, piwo w plecaku i wino. Nawet samo siedzenie z osobami pijącymi skutkowało zabraniem dokumentu, bez którego nie mogliśmy iść do pracy, a trzykrotne zabranie równało się z powrotem do Polski, bez zwrotu kosztów za program i bilet.

Nasza walka z "policją" nie miała końca. Oni nam zabrali Jonnie'go Walker'a (i co gorsza wylali na naszych oczach), my im zabraliśmy rower - również na ich oczach. Swoją drogą - widok policjanta ścigającego swój rower bezcenny. Jak bardzo niehumanitarnie to brzmi, to tam naprawdę było to zabawne.

Dodatkowym punktem spornym była segregacja w akademikach. Wszyscy mieliśmy po dwadzieścia kilka lat, a traktowano nas jak gimnazjalistów. Byliśmy podzieleni na kobiety i mężczyzn z całkowitym zakazem odwiedzania po 23:00. Oczywiście my, pracownicy parku (nie tylko zresztą Polacy), lubiliśmy wyzwania i nigdy tego nie przestrzegaliśmy. Pamiętam, że podczas jednej z imprez, weszła policja. My akurat przebywałyśmy w akademiku męskim, kiedy wpadli ONI. Ja już miałam dwa razy zabrany dowód. Brakowało więc niewiele, żeby wrócić do Polski.... a na naszych funkcjonariuszy nie działały maślane oczka, błagania i inne czary. NIKCZEMNIE odsyłali do ojczystego kraju. Cale szczęście w momencie kiedy weszła policja, ja z koleżanką poprawiałam tak zwany make-up. Słysząc naszych "przyjaciół" ukryłyśmy się z koleżanką za zasłonką pod prysznicem. Niestety ona przez przypadek nie zamknęła drzwi. Myślę sobie: "no i po nas i naszych cudownych wakacjach". Ale jak to mówią najciemniej pod latarnią i podczas gdy wszyscy imprezowicze musieli oddać dowody, nam udało się przetrwać. Policja niby weszła do łazienki, ale nie zajrzeli za zasłonkę prysznicową i byłyśmy uratowane.
UF:) 

No, ale co ze zwykłą policją?


Co prawda nie mieliśmy z nimi tyle przygód co z naszymi funkcjonariuszami (prowadząc samochód, ani razu  nikt nas nie zatrzymał). Jednak i na zwykłą policję trzeba było uważać. Jeżeli wybieracie się na Work and Travel, zapomnijcie o spaniu w samochodzie lub "siusianiu w krzaczkach". Jeśli się na to zdecydujecie to liczcie się z tym, że jeśli złapie Was policja to zapłacicie spore kary. My pojechaliśmy do Chicago bez noclegu (akurat na spontanie stwierdziliśmy, że zostaniemy na noc i wszystko było już zajęte) i musieliśmy dosyć mocno kombinować, żeby nie dać się złapać. Nam się udało nie zapłacić, ale naszym znajomym szczęście już tak nie dopisało.

Poza tym z policją amerykańską da się żyć - podobnie jak z polską - czasem się uda, a czasem nie.
No i na zakończenie pozytywny akcent - zdjęcie z policjantem - akurat z kanadyjskim, na granicy kanadyjsko - amerykańskiej. Był tak uśmiechnięty, że nie mogłam się oprzeć starym zwyczajom fotek z policjantami ;)



 Piona!

0 komentarzy